czwartek, 25 lipca 2013

Wywiaaaader

Założyłam... Wywiadera! Aska mam, ale nie wchodzę i nie lubię go.

Linczak: http://www.wywiader.pl/guacamola

Rozdział się pisze. Szóstego sierpnia wyjeżdżam i będę w domu dwudziestego, więc wcześniej raczej nic nie dodam. Chyba że złamię nogę i nie pojadę nigdzie. W moim przypadku to prawdopodobne.

czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział 4.

       – Ełord... – Spojrzała na niego. To nie mogła być prawda. Ona? Wampirem? Nie pamiętała, by kiedykolwiek jakiś ją ugryzł... Chociaż, kiedy była mała... Nie, to nie może być to.
       – To prawda, Mary. – Edward zrobił poważną minę i wrócił do otrzepywania się z niewidzialnego kurzu. Po chwili zobaczył, że z oka Mary spływa jedna, samotna łza i postanowił zostawić swoje ubranie w spokoju. W tym momencie najważniejsze było to, żeby pomóc Mary. Podał jej różową, wyszywaną w kwiatki chusteczkę. – Znalazłem ją na śmietniku – dodał, mając nadzieję, że to uczyni jego chusteczkę wyjątkową. 
           – Ale, Edwardzie... – Mary starła z policzka Krysię, jak pozwoliła sobie nazwać łzę. Zdała sobie sprawę, że właśnie ją zabiła, ale nie obchodziło ją to. – Jak to się stało? Jak... jak się dowiedziałeś o tym?
              Edward wziął ją za rękę, a po chwili puścił ją i wytarł dłoń o spodnie.
             – Fuj – mruknął. – Mam pewną teooooo... – Nie zdążył dokończyć, bo wciągnęła go czarna dziura wrzeszcząc "to za bycie niemodną, głupku!". Mary myślała, że się rozpłacze. Dotknęła swojego zęba i próbowała go ruszyć.
              – Nie chce wypaść! – zawołała Mary żałośnie i usiadła na ziemi. Jedna, samotna, kryształowa  łza wyciekła jej z oka, ale ona natychmiast ją starła. Musi być twarda! Wampiry muszą być dzielne... muszą! Chyba. – To nie ma sensu!
                Mary wstała z ziemi, otrzepała się z niewidzialnego kurzu i poszła po pilniczek do paznokci. Być może jeśli pozbędzie się kłów, to przestanie być wampirem? To dosyć możliwe. Czym prędzej pobiegła po wcześniej wspomniany przedmiot. W pośpiechu wpadła do pokoju wspólnego Slytherinu (w końcu, po rozmowach z Dumbledorem, zdecydowała, że będzie należeć jedynie do jednego domu), popędziła do swojego dormitorium i zaczęła grzebać w swoich rzeczach. Wyrzucała z szafy po kolei różne dziwne przedmioty: pudełko podpasek, miska dla psa, obrok, klocki Lego, poradnik Jak ugotować jedzenie dla chomika: teoria, pergaminy, pióra, ściągi, gumki (do włosów, oczywiście)... Zrobiła tak wielki hałas, że obudziła ze snu Kanatę.
                     – Mamo, zostaw tego kota, zjemy coś innego na obiad... – zaczęła mruczeć. Mary popatrzyła na nią i znowu zaczęła grzebać w szafie. Kanate podniosła się, przetarła oczy i popatrzyła na Mary zdziwiona. – Co ty robisz? Dlaczego nie poprosisz Sebastiana?
                        Mary trzepnęła się otwartą dłonią w głowę. Przecież ma lokaja!
                        – Szukam pilniczka, żeby przypiłować kły.
                       – Aha... – Kanate popatrzyła na nią dziwnie, po czym spojrzała na zegarek i przeraziła się. – Już tak późno! Mary, chodź, spóźnimy się na sałatkologię!
                         Mary westchnęła i odłożyła poszukiwanie pilniczka na później. Nie chciała zarobić szlabanu za niepojawienie się na lekcjach. Włożyła do torby różowy notesik, długopis w tym samym kolorze z dyndającym na nim motylkiem i wzięła swoją przyjaciółkę za rączkę. Pociągnęła ją do sali.

              

niedziela, 7 lipca 2013

Guacamola się tłumaczy

Rozdział był ponad miesiąc temu. O nie! MIESIĄC! Nieeeeee... No, dobra, już.
Przepraszam Was, po prostu czas mi ucieka. Rozdział powinien się pojawić jakoś w tym tygodniu. Niestety, nie będzie dłuższy niż zazwyczaj. 

wtorek, 4 czerwca 2013

Rozdział 3. Magiczne moce Mary

Od dzisiaj będzie narracja trzecioosobowa, bo tak. Pozdrowienia od Guacamoli. Ponadto, inspirowałam się ostatnią moją analizą (reklamareklamareklamareklama): KLIK.



                Mary usłyszała szum. Różowy szum. Tak, to był zdecydowanie szum różowych liści... Nie! Nasz mały Sherlock, Mary, zdała sobie sprawę z tego, że liście są zielone. TAK BARDZO MĄDRA. Szybko pobiegła w miejsce, z którego dochodził głos. Zobaczyła... coś. Było duże, zielone i różowe (a jednak, głupi narratorze!).
                – Dlaczego moje myśli są w nawiasie?! – krzyknęła Mary. Naburmuszyła się. – Mogłam nie pozwalać Guacamoli na zmianę narracji...
                Cicho tam, ja tu opowiadam.
                – Ja Ci dam! – Mary wyciągnęła miecz świetlny. – I pisanie zaimków osobowych w opowiadaniu wielką literą! Ty... ty... ty potworze! Co ta biedna Guacamole zrobi, kiedy to zobaczy?!
               Guacamola aktualnie leży i się nie rusza.
               – Zabiłeś ją?! – Mary zamachnęła się mieczem chcąc przeciąć narratora na pół. Dla wygody, nazwijmy narratora (mnie!) Zbyszek. Oczywiście, Zbyszek to tak właściwie duch, więc Mary pociachała powietrze. – Kto mnie będzie karmił, kto będzie kazał mi ubierać się rano, zjadać śniadanie przez pięć akapitów, chodzić dostojnie i sparklić?
               Ona i tak cię nie lubiła.
               No, zgodziła się Guacamola. Mówiła pięknie, bo różowo.
               – Ja ciebie też! – warknęła Mary. Narrator i Guacamola przybili piątki (Guacamola też była przecież duchem, jak narrator), a Mary zaczęła warczeć.
               Cicho, bo stworzę nową Guwnom Bochaterkę. To nic trudnego, wezmę kartkę, napiszę dużo imion i nazwisko oraz same zalety, przez które będzie jeszcze bardziej wkurzająca niż ty. Dla chętnego nic trudnego. 
                Guacamole, Mary, cicho tam. Lecimy z akcją, mam o osiemnastej fitness.
                Dobła, dobła. 

                Mary zauważyła to coś. Było zielone, różowe i... a nie, to mówiłem (ja, Zbyszek... ale się jaram moim imieniem!). Był to kwiatek. Miał baaardzo ostrego liścia. Ten liść wyglądał tak, jakby... jakby Mary zaraz miała się na niego nadziać (yaaaay!). Oczywiście, Mary nie boi się nic, dużych i chodzących kwiatków też. ZWŁASZCZA dużych chodzących kwiatków.
              – Czaaaaarodziejka kaaaaaczeeek!
              Mary podniosła obie ręce, po czym skrzyżowała je na klatce piersiowej. Zamknęła oczka, a ktoś przyniósł jakiś kolorowy karton w szlaczki i postawił go za nią. Ktoś inny włączył muzykę. Mary zaczęła się zawijać we wstążki, takie tęczowe, bardzo fajne. I wydajne. Jeszcze fajne ciuszki, naszyjniki i takie podobne duperele   bardzo ważne sprawy. A tymczasem roślinka dusiła jakąś osóbkę.
              – Guuumooooowa koooość! – Mary wyjęła spod bluzki gumową kość, która zwykle była zabawką psa. Teraz jednak była obsypana brokatem, więc sparkliła, co nadawało jej +10 do sparklenia oraz +30 do słitaśności. – Aaaport!
              Mary rzuciła gumową kością w kwiatek. Duży Badyl (tak został nazwany, i już) dostał kością w oko, a raczej miejsce, gdzie powinno być, co tylko bardziej go zdenerwowało. Zaczął iść w stronę Mary krzycząc "nyanyanyan". Mary pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła z niej jakieś papiery.
              – Maaagiczne śmieeeeci! – Wyrzuciła papierki w powietrze, a one zaczęły się świecić na tęczowo i pomknęły w stronę roślinki, która właśnie podchodziła do Mary na liściach. Doniczka kłapała o ziemię... aż WTEM! w roślinkę trafiły papierki. Ona strzepnęła je, ale jednak jej makijaż się zmył, przez co ubyło jej trochę mocy. Mary wyciągnęła stanik.
              – Nooowe majtki: moc! – Rzuciła stanikiem, które w połowie drogi zamienił się w majtki z uśmieszkiem. Majtki ugodziły Dużego Badyla, który przewrócił się i wypuścił prawie nieżywą osobę z macek.
            WTEM z TARDIS wyskoczył Edzio.
             – Czarne dziury są już niemodne – westchnął. Strzepnął z ubrania niewidzialny kurz. – Mary, muszę ci coś powiedzieć...
             – Tak, Edziu? – Zamrugała oczętami. Była trochę zawiedziona, bo miał jej przywieźć Katniss czy tam Prim...
            – Mary... Ty jesteś... wampirem.


CIONK DALSZY NASTOMPI (duszom stopom, haha :))

Wiem, że czekaliście na to. A teraz dobranoc, idę udawać, że coś robię.

niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 2. Stary psiapsiół Snape

Hello. Wracam do was po tej długiej (hasialala) nieobecności. Tak, zgadliście, nie zaczęłam jeszcze pisać rozdziału i mam zamiar skończyć go w dwadzieścia minut, po czym podać Wam dwie strony w wordzie czcionką dwunastką. Enjoy.

Rozdział z dedykacją dla Kanady, powkurzaj się trochó. :C

           Dojechaliśmy właśnie do Marywartu. Wyszłam z pociągu. Zobaczyłam Sebastiana, mojego lokaja. Czekał na mnie ze złotą karocą. Nagle pojawił się portal, ten sam, z którego wyskoczył ten przystojniak... Tylko, że tym razem wyskoczyła z niego babka. W każdym razie zrobiła takie "szabada" i wyczarowała mi piękne, różowe pantofelki, cudną, różową suknie w różowe kwiatki, różowe spinki do włosów, różowy welon, różowe kokardki i różowe pasemka! Yaaay!
          Wsiadłam do karocy. Kierowaliśmy się w stronę zamku. Widziałam, jak inni spoglądają tęsknie w moją stronę, kłaniają się i całują ziemię, po której chodziłam. Na tę okazję zrobiłam coś specjalnego... Ufarbowałam włosy na róż! Zamachałam łapką, a one zrobiły się różowe. Yay!
            Dojechaliśmy do Hogwartu. Weszłam do sali. Była śliczna! Przystrojono ją w wielkie, różowe (oczywiście) banery z napisem "Mary!!". Podszedł do mnie  Snape.
             ˜˜– Mary, stara psiapsióło! – zawołał.
             – Severusie! – Uściskała go. – Widzę, że nadal nie kupiłeś szamponu.
             – Ech tam, szampon... – Zamachał łapką i szepnął do niej: – Wódka jest. Podrzucę ci jutro.
             Odszedł, ruszając biodrami jak modelka na wybiegu. Dotknęłam swojej blizny w kształcie serduszka. Zaczęła się iskrzyć, a po chwili sypał się z niej brokat. Dziiiiwne. Potrząsnęłam głową i popatrzyłam na profesor Minerwę. Teraz będzie przydzielanie do domów.
            – Witam was! – zawołała do pierwszaków Minerwa. – Teraz siądziecie na, eeee, rzyci, i posłuchacie, co to Stara Czapka ma do powiedzenia, a  później powie, do jakiego domu idziecie.
           Stara Czapka zaczęła swoją piosenkę:
Dzisiaj, dzieci miłe,
Wiersze będą bardzo dziwne...
            I w tym momencie przestałam słuchać. Obudził mnie dopiero głos McGonagall.
 

            – Tym oto pozytywnym akcentem zaczynamy kolejny rok szkolny – zawołała wesoło profesor McGonagall i warknęła na pierwszaków: – No, co bachory, nie słyszycie Starej Czapki?! Na stołek już! Pierwsza idzie Mary Anne... więcej imion nie mogłaś mieć?
            Minerwa (to ona ma mi okazywać szacunek, nie ja jej, pfff...) blablablowała dalej, a ja podeszłam do stołka, na którym leżała Stara Czapka. Nałożyłam ją na głowę. 
             – Och, jaka mądra! Jaka odważna! Jaka przebiegła! – zaczęła mówić od razu, ale ja słyszałam jedynie: – Bla bla bla! Bla bla! Bla, bla, bla, bla, bla!!! Slytherin i Gryffindor!!!!!!!! – Stara Czapka cierpliwie wypluwała wykrzykniki. 
             Udałam się w stronę stołu Slytherinu, bo tam czekał na mnie mój stary psiapsiół, Snape. Pogładziłam go po tłustych włosach, a on zamerdał ładnie ogonkiem i zaszczekał. Od razu podbiegł Lupin (który się upił, ale to inna historia) i zazdrosny zaczął popisywać się i robić sztuczki. Wyjęłam z kieszeni psie chrupki i rzuciłam w dal. Obydwoje pobiegli po nie. Westchnęłam, a po moim oku spłynęła jedna, jedyna, srebrzysta łza. Zostawili mnie! Jak mogli! Zaczęłam płakać, ale to nadal była jedna, jedyna łza, bo inaczej złamałabym Złote Zasady Opkowe.  
               Wszyscy zostali już przydzieleni do domów. Udaliśmy się do Pokoi Wspólnych. Nigdy tam nie było opiekunów, uczniowie mawiali, że Dumbledorowi zależy na becikowym. W każdym razie, ucieszyłam się na myśl o schodach. Przecież to oznacza Dostojne Chodzenie! 
                Stawiałam stópkę za stópką, a obok mnie szła moja nowa Best Friend Forefffer, Kanate. Mówię na nią Kanapa. Znam ją od dziesięciu minut, ale wiem, że to będzie Przyjaźń na Całe Rzycie. Razem dostojnie kroczyłyśmy po schodach, a ktoś za nami sypał brokatem. Dawało to +20 do sparklenia. 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział 1., wielkie bum

... i nagle przed moimi oczami pojawił się świecący mężczyzna! Padł mi do kolan, błagając, bym na niego spojrzała.
         – Ach, mój drogi... – powiedziałam łaskawie do niego. – Uczynię ten zaszczyt i nie odepchnę cię. Spoglądam na ciebie, czy jesteś szczęśliwy?
         – Mary, nie pieprz tyle, całuj! – zawołał narrator, który niestety nie ma nic do gadania, bo Mary go zastąpiła.
         Wtedy nasze usta się złączyły... Jego wargi były miękkie i takie wargowe! Poczułam, że go kocham, chociaż nawet nie wiem, jak ma na imię i dlaczego, do cholery, wyskakuje w wagonie z wielkiej, kolorowej dziury. Oderwałam się od niego i przypomniałam sobie, że nikt mnie nie kocha i jestem emo.
          – Kochany niewiemjaksięnazywasz... – zaczęłam. – Kocham cię, ale nie możemy być razem, bo przecież ja jestem emo, a jakbym nie była, to straciłabym plakietkę z napisem "emo". A ona jest taka ładna! Różowa w czarne czaszki... Musisz odejść! Nie możemy być razem!
          – Oczywiście.... – Otarł łzy. Nie, to deszcz pada przez dach. Dlaczego tego jeszcze nie załatali? – Lecę do Belki.
           – A wrócisz?
           – Oczywiście!
           I odleciał, rzygając tęczą...


Oky, to tyle. Wiem, długo czekania, a rozdzialik krótki, ale weny ni ma. Do zatydzień.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Prolog, czyli emanujemy zajebistością (nie ty, Mary Sue)

Dzień dobry. Nazywam się Mary Anne Rose Catherine Sue Cullen-Potter-Snape-Granger-Everdeen, a to będzie moja historia. Możecie na mnie mówić po prostu Mary lub Sue, jak wolicie. A teraz, żeby nie było, to sobie przeskoczymy do narracji trzecioosobowej, bo tak.

***
Mary jest zwyczajną dziewczyną. Jest tylko trochę niezwyczajna... Jest w połowie wampirem, w połowie czarodziejem, w połowie elfem i w połowie pufkiem i w połowie jednorożcem. Tak, możecie myśleć - przecież to daje 4,5! Musicie bowiem wiedzieć, że przy Mary to nawet matematyka się chowa. 

Mary chodzi do szkoły magyji i czarodzyjestwa Hogywart. Trafiła tam w wieku 14 lat. Możecie sobie myśleć - gdzie kanon?! Przecież do Hogwartu idzie się w wieku 11 lat! Niestety, kanon uciekł do Egiptu i tam umarł na cholerę, a Mary dodatkowo odtańczyła na jego grobie salsę. 

Mary, jako że jest wyjątkowa i emanuje zajebistością, nadrobiła te 3 lata w ciągu dwóch miesięcy. Została przy okazji animagiem. Knot pozwolił jej na używanie czarów poza Hogwartem, bo jest ona tak uzdolniona i w ogóle, że jakżeby mogło być inaczej. 

Jechała właśnie pociągiem do Hogwartu. Siedziała w dwóch przedziałach (umiała się powielać  i być w paru miejscach jednocześnie). W jednym z nich był Draco, Pansy i jabłko, a w drugim Luna, Harry, Ron, Neville, Hermiona, Seamus, Wiktor Krum, Fred, George i Ginny (specjalnie dla niej postanowił jeszcze raz pójść do szkoły i to do Hogwartu!). Hermiona siedziała Ronowi na kolanach, Ginny siedziała na kolanach Harremu, Fred siedział na kolanach Georga, Luna siedziała na kolanach Wiktora Kruma, a Neville, nie mając możliwości wyboru, na kolanach Seamusa. W drugim siedziała Draco całował się z jabłkiem, a Pansy próbowała zabić je (jabłko) wzrokiem. 

Mary podeszła do Harrego i Ginny. Powiedziała:
- Cześć!
- Cześć! - odpowiedziało Harrinny.
- Harrinny, prawda, że jestem zajebista? - zapytało Mary Sue.
-Tak, emanujesz zajebistością - odparli zgodnie wszyscy ludzie w przedziale i Neville. 

W drugim przedziale Draco nadal całował się za jabłkiem. Pansy, chcąc zwrócić jego uwagę, zaczęła się rozbierać. Na razie stała w bieliźnie, a nad sobą trzymała świecący baner "HAAALOOO". Oczywiście, baner zrobiła Mary Sue, bo jak inaczej. Wtedy usłyszeli bum i....